Aktualności

„Wódz”. Jak zaczęła się ta wojna? Przypomnijmy.

07.11.2021 • Ewa Kacprzyk

W latach 90 XX w., talibowie (afgańskie skrajnie fundamentalistyczne ugrupowanie muzułmańskie, powstałe w wyniku rozłamu w opozycji muzułmańskiej) przejęli władzę w Afganistanie. 11 września 2001 roku, terroryści z organizacji Al-Kaida, szkoleni w Afganistanie, zaatakowali wybrane cele na terytorium USA, wieże World Trade Center i Pentagon. Zamachy w USA zostały uznane przez NATO atakiem na wszystkie kraje sojuszu. 8 października 2001 roku rozpoczęła się operacja „Trwała Wolność”. Przystępując do koalicji ISAF, czyli Międzynarodowych Sił Wspierania Bezpieczeństwa, Polska włączyła się w misję stabilizacyjną i wspierającą rząd afgański w odbudowie Afganistanu i zapewnieniu bezpieczeństwa w kraju. Jednocześnie w nocy z 20 na 21 marca 2003 roku, atakiem koalicji sił międzynarodowych rozpoczął się atak zbrojny na Irak, obalający rząd tworzony przez partię Bass, na czele z Saddamem Husajnem i rozpoczynający okupację tego kraju. Preludium konfliktu było nie zastosowanie się przez Irak, po I wojnie w zatoce Perskiej, do przestrzegania przyjętej przez Radę Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych rezolucji, zakazujących temu państwu rozwijania programów rozbudowy broni masowego rażenia. Drastyczne zaostrzenie polityki nastąpiło po ataku terrorystycznym z dnia 11 września 2001roku, po którym zwiększono działania w ramach tzw. wojny z terroryzmem. Decyzja o rozwiązaniu zbrojnym spowodowała wysłanie w rejon Zatoki Perskiej polskich żołnierzy. Wśród nich zespół około 50 operatorów Jednostki Wojskowej GROM. Dowodził nimi płk Andrzej Kruczyński, pseudonim „Wódz”.


Foto: Piotr Andrews

Jesteś legendą JW GROM, ale zanim o tym, to chcielibyśmy zapytać jak to jest służyć w jednostce, która dziedziczy tradycje „Cichociemnych”?

To wielkie wyróżnienie. Traktujemy to jako zobowiązanie. Podczas selekcji do jednostki równie ważna, jak sprawdzian sprawnościowy, czy psychologiczny jest wiedza dotycząca Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej. Zachowanie pamięci o 316 patronach, w tym jednej kobiecie, to jeden z najwyższych naszych obowiązków.

W Twojej nocie biograficznej czytamy, że byłeś uczestnikiem działań specjalnych i misji zagranicznych. Wszechstronnie wyszkolony w zakresie operacji antyterrorystycznych oraz działań sił specjalnych. Współpracowałeś z czołowymi służbami i formacjami zagranicznymi. Kierowałeś dużymi grupami ludzi podczas bardzo poważnych i ryzykownych przedsięwzięć i akcji bojowych. Z kolei po służbie stanąłeś za sterami Instytutu Bezpieczeństwa Społecznego i Centrali Szkoleń Antyterrorystycznych. Jako wieloletni Szef ds. Bezpieczeństwa Stadionu Narodowego tworzyłeś nowe standardy, które zaowocowały profesjonalnymi rozwiązaniami w zakresie bezpieczeństwa podczas odbywających się w Polsce i na Ukrainie Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej UEFA „Euro 2012”. Co ważne, bez incydentów o charakterze terrorystycznym. Niezależny ekspert, trener, doradca, edukator do spraw bezpieczeństwa. Współautor poradnika: Imprezy masowe – Organizacja, Bezpieczeństwo, Dobre Praktyki. Nieprzeciętna ścieżka zawodowa, a w niej 30 lat doświadczeń byłego operatora Jednostki Wojskowej GROM. Tak z pierwszej linii boju, jak i z „placu budowy”. A zatem „Sztuka Wojny, czy Sztuka Życia?”

Odpowiedzią na to, niech będzie kilka doświadczeń pisanych historiami.

Warszawa 2002 rok. Jednostka Wojskowa GROM, Zespół Bojowy A. Otwieram nowy rozdział w mojej historii w JW 2305. Minęło kilka miesięcy od serii czterech ataków terrorystycznych, przeprowadzonych we wtorek 11 września 2001 roku na terytorium Stanów Zjednoczonych, za pomocą uprowadzonych samolotów pasażerskich. Łącznie zginęło w nich 2996 osób. Wiedziałem, że i my wcześniej czy później weźmiemy udział w geopolitycznych rozwiązaniach.

To przeczucie musiało się zmaterializować i tak rzeczywiście się stało.

Do Kuwejtu przylecieliśmy jako druga zmiana. W pierwszej byli koledzy, którzy wykonywali zadania na wodach Zatoki Perskiej. Zmieniliśmy ich po kilku miesiącach. Na nasze szczęście niektórzy dali się namówić, by zostać dłużej i podzielić się z nami doświadczeniem.


Foto: archiwum prywatne płk Andrzeja Kruczyńskiego

Na kilka tygodni przed wybuchem wojny, do działań włączyli się Brytyjczycy oraz Amerykanie ze swoimi operacjami psychologicznymi - PsyOps. Były to operacje mające na celu przekazanie pewnych wyselekcjonowanych informacji na terenie Iraku tak, aby obniżyć morale żołnierzy sił wroga, wpływać na ich emocje, obiektywne rozumowanie i pokazać jaką przewagę mają siły koalicyjne oraz dać im odczuć, że mogą poddać się z honorem - w innym przypadku poniosą niepotrzebną śmierć. Trzeba wiedzieć, że ich opracowanie miało głęboki sens.

W naszej bazie wojskowej widać było wzmożony ruch. Ciągle kursowały samochody, stołówka pracowała pełną parą. Szokował mnie bardzo młody wiek przybywających do Iraku mężczyzn i kobiet. Widać było, że wizyty w naszej bazie stają się wśród żołnierzy coraz bardziej popularne, a może i niezbędne do funkcjonowania gdzieś na dalekim zadupiu palącej słońcem pustyni, pewnie w jakimś prowizorycznym okopie, albo przy swoim transporterze opancerzonym, czołgu lub innym pojeździe wojskowym. 


Foto: archiwum prywatne płk Andrzeja Kruczyńskiego

Zazwyczaj tacy żołnierze i żołnierki byli przywożeni dużymi wojskowymi ciężarówkami (kierowcami ciężarówek były przeważnie kobiety) i mieli krótką chwilę na załatwienie swoich życiowych spraw. Dlaczego wszyscy lgnęli do bazy jak przysłowiowa „mucha do gówna”? Z kilku powodów. Była tutaj potężna stołówka wydająca kilkanaście tysięcy posiłków, w kilku przedziałach czasowych, łącznie z nocą. Jak im się udało do niej dostać, bo akurat była otwarta, mogli zjeść coś ciepłego i przypomnieć smaki z rodzinnego domu, a na koniec zjeść dobry deser, na przykład lody czy wypełnione kremem ciasta. Był tu również amerykański sklep (tylko dla żołnierzy), a w nim podstawowe kosmetyki, a także artykuły mundurowe oraz inne przydatne, doskonałej jakości wojenne gadżety. Przy odrobinie szczęścia można było nawet zadzwonić do domu. Do dyspozycji był też specjalny pokój o wystroju typowego amerykańskiego salonu, ze skórzanymi fotelami oraz sofami, w których można się było wygodnie zagłębić. W tym pomieszczeniu znajdowały się również inne sprzęty charakterystyczne dla salonu, a także miski z popcornem oraz potężny telewizor. Pewnie zadacie pytanie, czemu to miało służyć? Odpowiedź jest prosta: pełnemu relaksowi. Osoba tam przebywająca, miała się poczuć jak w domu, miała odreagować po dniach spędzonych gdzieś na odludziu. To wcale nie dziwne, że to działało i te specjalne pokoje miały duże wzięcie, można powiedzieć, że były oblegane. Dowódcy amerykańscy nigdy nie zabraniali swoim podwładnym z nich korzystać. Takie wyciszenie jest dobrą metodą na odreagowanie trudnych przeżyć. Mnie takie rozwiązanie wcale nie zaskoczyło, wcześniej w 1994 z podobnymi spotkałem się na mojej pierwszej, bardzo egzotycznej misji na Haiti. Widać było, że wszyscy przybywający są spragnieni takich pozorów normalności, zwłaszcza gdy ostatnich kilkanaście dni spędzili gdzieś na pustyni, w jakiejś jamie. Po krótkim pobycie ładowano ich na dużą wojskową ciężarówkę i ruszali z powrotem na pustynię, na długie tygodnie. Tak wygląda szara rzeczywistość wojsk regularnych. Szału nie było. Można im było tylko współczuć. Dla porównania, realia działań sił specjalnych, których byliśmy małym elementem, to inny świat znany tylko nielicznym. Życie, jak i przetrwanie na wojnie, to sztuka.

Fundujesz naszym czytelnikom podróż w te rejony ludzkiej wrażliwości, która każe zastanowić się nad sensem tego wszystkiego. Zwłaszcza w kontekście ostatnich wydarzeń w Afganistanie.

Po kilkunastu tygodniach intensywnych operacji MIO (przechwyywania morskiego), na wodach zatoki nastała dziwna cisza i czuć było napięcie. Kilkanaście dni przed operacją, w samo południe, nieoczekiwanie w boksie GROM-u pojawił się ważny gość: głównodowodzący siłami specjalnymi w Iraku adm. Robert Harward. Z daleka było widać, że to twardy facet. Zawsze patrzył przenikliwym, stalowym wzrokiem. Zawsze wyprostowany i uśmiechnięty. Wydał rozkazy, a ja wiedziałem, że niebawem będziemy pisać zupełnie inną historię polskich sił specjalnych. 

Komandosi muszą być przygotowani na różne dziania. Stosować podobną taktykę, podobne SOP-y (z ang. Standard Operating Procedure), standardową procedurę operacyjną. Jest to szczegółowy opis konkretnych kroków prowadzących do pożądanych i przewidywalnych rezultatów (jak wymienić magazynek, jak usunąć dysfunkcję broni głównej lub jak desantować się ze śmigłowca przy użyciu szybkiej liny).

Także w świecie biznesu znaczenie SOP-ów jest kolosalne, przyjęło się mówić, że skrót SOP oznacza Save Our Profits, tłumacząc na polski: ocal nasze zyski. Dużo łatwiej można ją stosować, jeśli jest opisana krótko i precyzyjnie. Żołnierze sił specjalnych muszą być razem na dobre i na złe. Muszą na sobie polegać i ufać sobie bezgranicznie. Powód jest prozaiczny: walczymy, narażamy zdrowie i życie, przeważnie działamy w odosobnieniu, z dala od własnych sił, a pomoc, jeśli przyjdzie, to dopiero po pewnym czasie. Musimy liczyć na siebie.

Zabrzmi to brutalnie, ale wojna jest poligonem doświadczalnym dla wszystkich stron konfliktu. Szczególnie szkoda tych najmniej winnych - ludności cywilnej, którzy zazwyczaj najbardziej cierpią: nędzę, głód, choroby, żyją w strachu przed wszystkimi, a co najgorsze, rzadko mogą liczyć na pomoc. 

Byłem świadkiem wielu ludzkich tragedii. Taka jest niestety każda wojna. Musimy z tym żyć.Ja muszę z tym żyć.

I tu kolejna historia:

Do wojny pozostało kilkanaście godzin. Było duże skupienie. Skupienie w samotności. Po kilkunastu minutach, po ostatnich przemyśleniach i ostatnich drobnych korektach w planie, wszedłem do namiotu. Wiedzcie, że dowódca to nie jest jakaś odrębna figura. Dowódca zespołu jest jego integralną częścią. Dowódca działa ze swoim zespołem. Jeżeli wysyła swoich żołnierzy, to stoi na ich czele, a oni czują to i dodaje im to pewności siebie. Ta pewność siebie wyszkolonych w najdrobniejszych szczegółach żołnierzy, poczucie wewnętrzne, że są profesjonalistami, byłaby niczym bez świadomości, że jest z nimi ich dowódca, który zareaguje, podejmie właściwą decyzję, gdyby sprawy wymknęły się spod kontroli. Na szali wszyscy położyliśmy swoje zdrowie i życie, byle wykonać zadanie. To był świadomy wybór każdego, ale też każdy wiedział, że może być naprawdę różnie. Umiemy żyć w stresie i bez niego. Stres, jak doskonale wiadomo i jak każdy z nas wiedział, ma różne oblicza. Niektórych paraliżuje. Ale nie specjalsów. Dlaczego? Bo selekcja, realistyczny trening, tysiące powtórzeń powodują, że żołnierze sił specjalnych są absolutnie perfekcyjni w działaniu, a stres jest dla nich elementem życia, do którego się przyzwyczajają. W siłach specjalnych jest tak, że czasem trzeba zaryzykować życiem dla dobra innych, dla powodzenia zaplanowanej większej operacji, a czasem na przykład dla ratowania życia zakładników.

Doskonale wiedzieliśmy, że w tym samym czasie wszystkie obecne siły specjalne ruszą na swoje przypisane cele (komandosi z legendarnej Delty, z SAS, z Australii oraz my, polski GROM). W takim doborowym towarzystwie przyszło nam rozpocząć wojnę w Iraku. Szczególnie dużą uwagę w pierwszym etapie inwazji zwrócono na zabezpieczenie pól roponośnych, infrastruktury wydobycia i transportu ropy naftowej, aby uniknąć sytuacji podpalenia tych pól i spowodowania katastrofy ekologicznej, jak to miało miejsce w czasie I wojny irackiej. Po tych kilkunastu dniach oraz nocach intensywnych przygotowań, przyszedł czas na mały odpoczynek. Postanowiłem dać moim żołnierzom cały dzień i całą noc dla siebie. W ramach podziękowania za uczciwy i ciężki trening. W tym czasie mieli zadbać o swoje sprawy, poukładać w swoich głowach wszystko to co było w tym momencie dla nich ważne, spakować swoje prywatne rzeczy, które zostaną w bazie po naszym wypłynięciu oraz kontakt z najbliższymi w kraju. Listy pożegnalne nie były rzadkością. Ja takiego komfortu nie miałem. W tym czasie pracowałem nad rozkazem bojowym, który za kilkadziesiąt godzin miałem postawić moim podwładnym. 


Foto: archiwum prywatne płk Andrzeja Kruczyńskiego

W nocy z 20 na 21 marca 2003 roku, dwa zespoły sił specjalnych: polska jednostka GROM oraz amerykański Navy SEAL’s, w ramach wspomnianej już koalicyjnej operacji „Iraq Freedom”, opanowały terminale naftowe, znajdujące się w irackim porcie Umm Kasr, czyli południowo-wschodnim skrawku Iraku u ujścia rzeki Tygrys, graniczącym z Iranem i Kuwejtem. Jako pierwsi ruszyliście do ataku, a zdobycie tej bazy przeładunkowej i jednocześnie platformy wiertniczej KAAOT w Zatoce Perskiej, było jednym z kluczowych manewrów, które otworzyły wojskom koalicyjnym drogę do Iraku. Zdobycie portu Umm Kasr było pierwszą operacją bojową polskich żołnierzy po II wojnie światowej. Wykonaliście rozkaz w 72 godziny bez snu, z precyzyjnym planem ataku. To dzięki tej operacji GROM wszedł do światowej elity sił specjalnych. Jak to zapamiętałeś?

Na nabrzeżu stało kilkaset osób, wśród nich kilkudziesięciu GROM-owców. Reszta to dowództwo i wsparcie – osoby zabezpieczające akcję i logistycy. Przyjąłem meldunek przez radio. Głęboki oddech, a w głowie ta świadomość „Zaczyna się...”. Przesyłaliśmy informacje Amerykanom, a oni dalej do stanowiska dowodzenia na wielkim krążowniku w zatoce. Amunicja, piły do cięcia metalu, młoty, koce azbestowe, łącznie po kilkadziesiąt kilogramów na żołnierza. Przeprawa wodą, cichymi łodziami szturmowymi Mark V, trwała ponad dwie godziny. Niedaleko od celu przesiedliśmy się na pontony desantowe – RIB-y. Chodziło o element zaskoczenia i skryte dostanie się pod obiekt. Po wyjściu z pontonów, 11 metrów w górę, znaleźliśmy się w najbardziej newralgicznym miejscu. Zdawaliśmy sobie sprawę, że to najlepszy punkt na zasadzkę. Wszystko odbywało się w niemal całkowitej ciszy. Ale takiej złowrogiej, lodowatej i nienaturalnej. Po prostu nie wiesz, co się może zdarzyć, a w zasadzie to wiesz, że może się wydarzyć wszystko.

Szybkość działania, skuteczność oraz stanowczość spowodowała, że obecni na platformie Irakijczycy poddali się bez walki. Cała operacja była jednak ogromnym wysiłkiem. W sumie zatrzymaliśmy ponad 20 osób. Być może dla wielu będzie to szokujące, ale stworzyliśmy z pierwszych kilku zatrzymanych tak zwane żywe tarcze. To na wypadek, gdyby komuś przyszło do głowy otworzyć ogień do naszych atakujących sił, z pobliskiej, jeszcze nie sprawdzonej tzw. części hotelowej oraz spalonej części platformy, która nie była w całości opanowana przez naszych. To powszechna praktyka, ale często wywołuje, delikatnie rzecz ujmując, mieszane uczucia. Wojna to wojna, rządzi się swoimi prawami.

Po przekazaniu pierwszych jeńców z rejonu portu, musieliśmy odpocząć. Zostaliśmy przerzuceni na okręt dowodzenia. W momencie, jak już prawie układaliśmy się do snu, zostałem wezwany do tajnego miejsca na okręcie (Stanowisko Dowodzenia), tam odebrałem ważny telefon z prośbą o szybki powrót w rejon portu. Oznajmiłem to moim żołnierzom i po kilku minutach byliśmy w szybkich łodziach. Sprawdzaliśmy zacumowane obiekty w porcie Umm Kasr. Było ich kilkadziesiąt, głównie wielkie tankowce. Gdy dopływaliśmy do portu Umm Kasr, z nabrzeża rozpoczął się ostrzał. Irakijczycy nie mieliby jednak większych szans w bezpośrednim starciu z nadciągającym desantem. Wycofali się. Po sprawdzeniu obiektów odesłaliśmy do punktu odbioru kolejnych jeńców. 


Foto: archiwum prywatne płk Andrzeja Kruczyńskiego

Po wykonaniu zadania na platformie oraz w porcie, niemalże po 72 godzinach trafiliśmy do brytyjskiej bazy, gdzieś na lądzie i tam mogliśmy obsłużyć nasz sprzęt, broń, uzupełnić zapasy i złapać kilka godzin wymarzonego snu. Po krótkim odpoczynku dostaliśmy kolejne ważne zadanie. Operacyjnie polska jednostka podlegała amerykańskiej Naval Special Warfare Force Task Group z San Diego w Kalifornii, dowodzonej przez komandora Roberta S. Harwarda. Port Umm Kasr z uwagi na swoje położenie dla obydwu walczących stron miał znaczenie strategiczne. W porcie znajdowały się obiekty infrastruktury wydobycia ropy naftowej i gazu, stąd biegły linie kolejowe do północnej części Iraku, jak również rzeczna droga wodna w tym samym kierunku. Poza tym jest to jedyny w tym kraju głębokowodny port do którego mogą zawijać największe kontenerowce i tankowce. Więcej informacji o przebiegu tych działań można znaleźć w mojej książce „72 godziny”.


Foto: archiwum prywatne płk Andrzeja Kruczyńskiego

Po co to było? Czy to miało sens? W ten sposób zbieramy nowe bezcenne doświadczenia. Żołnierze sił specjalnych wierzą, że działając poza granicami Państwa, oddalają niebezpieczeństwo od granic Polski. Obrazuje to dokładnie dzisiejsza sytuacja w Afganistanie i na granicy Polsko-Białoruskiej. Ale bierzemy udział w misjach - ponieważ, jeśli gdzieś daleko poza granicami kraju, a może i na terenie Polski, trzeba będzie ratować naszych obywateli, to z tymi doświadczeniami będzie łatwiej. Po powrocie do kraju niektórzy twierdzili, że - tu posłużę się cytatem - ,,Wam się Iracki piasek z butów wsypuje”. Oby nigdy nie było takiej sytuacji w Polsce, że trzeba pokazać co JW 2305 może zdziałać w sytuacjach kryzysowych. Dobrze jednak, gdy jest w Polsce taka siła...

Razem z kolegami z USA oraz Wielkiej Brytanii zrobiliśmy wówczas kawał dobrej roboty. Oczywiście nie można zapomnieć, że wojna to z jednej strony doświadczenia, a z drugiej ogromne straty. Od początku wojny z terroryzmem w Iraku i Afganistanie służyło ponad 28 tys. Polaków. 361 zostało rannych. 44 poległo.


Foto: archiwum prywatne płk Andrzeja Kruczyńskiego

Kim są współcześni Talibowie, którzy sięgnęli po władzę w Afganistanie po 20 latach wojny z Amerykanami?

Jak mówi Szerdżan Ahmadzaj dyrektor Centrum Studiów nad Afganistanem na Uniwersytecie w Nebrasce, wieloletni pracownik gabinetu prezydenta Afganistanu - współcześni talibowie są bardziej radykalni niż ich poprzednicy. Wierzą we własną interpretację szariatu, walcząc o przywrócenie Islamskiego Emiratu Afganistanu, czyli Państwa, w którym obowiązuje totalitaryzm. Chcą więc powrotu do czasów sprzed inwazji USA. Większość ideowych talibów urodziła się i wychowała w Pakistanie, w związku z czym nie mają pojęcia jak wygląda Afganistan, jego kultura i jak wyglądało życie Afgańczyków przez ostatnie 20 lat. Nie rozumieją i nie stosują się do panujących tu zasad. Są wyjątkowo brutalni w swojej ekstermistycznej wersji przekazu. Przywódcy polityczni prezentują co prawda mniej radykalne poglądy, ale nowe pokolenie talibów nie idzie w ich ślady, o czym świadczą zbrodnie, których się dopuszczają. W Afganistanie zderzają się aktualnie dwa światy: pokolenie obecnych 20-latków, które dzięki ustabilizowanej sytuacji i obecności USA i Koalicjantów doświadczyło wolności, a dzięki mediom wiedzą, jak wygląda świat poza granicami ich kraju, a na przeciw nim stają zwolennicy Talibanu, patrzący na świat przez wąski pryzmat religijnych dogmatów. Do tego dochodzi młodzież z obszarów wiejskich, która jest zmęczona i chce tylko przeżyć, ale żeby to zrobić, musi opowiedzieć się po którejś ze stron. W tym przypadku najłatwiej poprzeć tych, którzy są aktualnie u władzy. Stąd duża liczba zmęczonych strachem o własne życie młodych osób, które dołączają do talibów.


Foto: archiwum prywatne płk Andrzeja Kruczyńskiego

Decyzja o odejściu z GROM-u była jedną z trudniejszych w Twoim życiu?

Musiałem się do tego przygotować. Było bardzo ważne, aby pożegnania w GROM-ie odbywały się z klasą. Fakt, zdarzało się, że niektórzy odchodzili obrażeni, inni w ciszy – bez żadnych pożegnań. Byli też i tacy, których trzeba było wyrzucić. Ale tylko tych, którzy nie stawali na wysokości zadania i nie realizowali postawionych przez nich zadań lub byli leniwi. Selekcja do sił specjalnych to stan stały. Codziennie trzeba udowadniać swoja wartość i przydatności do zespołu. Nie dajesz rady - nie nadajesz się. Nikt za ciebie nie będzie pracował. Oczywiście nikogo nie wyrzucamy na siłę. Zawsze jest druga szansa. Rozmowa, wskazówki, co jest do poprawienia a nawet podpowiedzi, jak osiągnąć tą pożądaną w służbie wiedzę, umiejętności i postawę. Zawsze jest pomocna dłoń. Jeśli ktoś skorzysta - dobrze, jeśli nie - mówi się trudno. Siły specjalne (zwłaszcza GROM) mają unikatową moc samooczyszczania się. Przed objęciem mojej ostatniej funkcji, Dowódcy Zespołu Bojowego A, kilka lata służby spędziłem w szkoleniówce. W Wydziale Szkolenia Bojowego, gdzie byłem głównym instruktorem strzelców wyborowych, przez moje ręce przewinęło się kilkudziesięciu snajperów. Niektórzy zrobili wielką karierę. Inną dziedziną, w której szkoliłem, była ochrona VIP-a, w tym również w działaniach wojennych.

W cywilu nie było łatwo się odnaleźć. Po chwili zarezerwowanej dla rodziny, zacząłem rozwijać swoją firmę szkoleniową. Na początku to była walka o przetrwanie, ale po pewnym czasie telefony nie przestawały dzwonić. W świat poszła informacja, ze dowodziłem akcją zdobycia platformy przeładunkowej na wodach Zatoki Perskiej, podczas inwazji Stanów Zjednoczonych na Irak. To już szesnaście lat od kiedy jestem w cywilu. Ja zamknąłem rozdział z siłami specjalnymi i rozpocząłem inny. Wówczas nie myślałem, że to będzie kolejna fantastyczna przygoda w moim życiu, która trwa nadal. Swoją sztukę życia po służbie, opisałem w mojej kolejnej książce „Zielona Droga".

Jest w niej i taka historia:

Zostałem budowniczym i trafiłem na plac budowy prawie jak w kultowym filmie „Czterdziestolatek” . Może nie byłem inżynierem Karwowskim, ale czułem się jak inżynier pola walki, gdzie miałem nadzorować budowę pod kątem bezpieczeństwa. I dostaję taki „zestaw budowlańca” - sprzęt totalnie różny od tego, w którym operowałem w JW 2305. Kamizelkę taktyczną zamieniam na kamizelkę odblaskową. Mój kewlarowy kask taktyczny, zamieniam na hełm ochronny budowlańca. A i byłbym zapomniał. Dostaję specjalistyczne obuwie: gumofilce. Ale dostaję też kurtkę i polary – wszystko w barwach Narodowego Centrum Sportowego. Tak zostałem Koordynatorem ds. Bezpieczeństwa Stadionu Narodowego, gdzie w trakcie przygotowań, jak i podczas Euro 2021, miałem zaszczyt i przyjemność współpracować między innymi z warszawskimi policyjnymi antyterrorystami oraz Komendą Rejonową Policji Warszawa VII. Podczas rozgrywek, obok mojego stanowiska dowodzenia było stanowisko dowodzenia Policji, która za moją zgodą mogła przejąć inicjatywę i zarządzać sytuacją na Stadionie, w przypadku wydarzenia kryzysowego. Współpraca z Policją była bardzo dobra i owocna. Szczególnym sentymentem z tamtego czasu darzę zakrojone na szeroką skalę specjalistyczne ćwiczenia Unijnej Grupy ATLAS, które odbyły się na Stadionie.

W ćwiczeniach, mających na celu przygotowanie jednostek specjalnych do reagowania w sytuacjach kryzysowych, brało udział kilkaset osób. Stadion był jeszcze wówczas w fazie budowy, a gospodarzem działań było Biuro Operacji Antyterrorystycznych Komendy Głównej Policji. Głównym elementem ćwiczenia było współdziałanie podczas hipotetycznej operacji kontrterrorystycznej. Ćwiczenia realizowane były pod nazwą „Game Day” i brały w nich udział jednostki antyterrorystyczne z Polski, Austrii, Słowenii, Słowacji, Litwy, Portugali i Francji. W trakcie ćwiczeń padło kilka planowych strzałów. Dla mnie wiązało się to ze sporym ryzykiem, ale wziąłem te wyzwania na siebie. Tak musi funkcjonować lider. Chcę podkreślić wagę takich ćwiczeń, z punktu widzenia „zaprawionego w boju” dowódcy. Wejście „z marszu”, w sytuację kryzysową na takim obiekcie jak Stadion, mogłoby się okazać wielką porażką.

Kto potrzebuje dziś jednostek specjalnych?

Wszyscy. Przez tysiąclecia stosowano w walce wysoce mobilne jednostki, wykorzystywane do prowadzenia działań nieregularnych. Każda epoka ma swoje symbole. Wieszczę, że to właśnie jednostki specjalne, zostaną w przyszłości uznane za symbol naszych czasów. Siły i jednostki specjalne to kwintesencja współczesnego „pola walki”, gdzie trudno działać za pomocą sił konwencjonalnych. Każdy, kto dysponuje dziś silną jednostką, już samym tym faktem wpływa, tak taktycznie jak i strategicznie, na przeciwnika. Bez wątpienia wpływa też i na morale pozostałych, którzy w sytuacji bojowej mogą liczyć na szybkie cięcie. To wielka odpowiedzialność i gotowość po stronie szturmowców być przygotowanym na błyskawiczną reakcję. W celu osiągnięcia dalekosiężnych efektów trzeba być nieprzewidywalnym w oczach przeciwnika. To jedna z głównych idei jednostek specjalnych, ale i nie tylko. To takie nawiązanie do idei wojsk w chińskiej sztuce wojny. Wprowadza się czynniki, które maksymalnie w uciążliwy sposób, zdezaktualizują plany przeciwnika. Mocny wódz nie prowadzi ludzi na najmocniejsze pozycje, ale szuka najsłabszego elementu. Moje serce nadal bije dla sił specjalnych, ale bycie w ogóle „w służbie” to sztuka . Tak życia jak i walki.

Jaka jest „Instrukcja obsługi” jednostki elitarnej?

Musimy pamiętać o bardzo ważnej kwestii. Siły specjalne nie mogą być używane przeciwko każdemu i w każdej sytuacji. Powinny być „asem” w talii kart dowodzącego. Są atutem, który zapewni zwycięstwo w konfrontacji z przeciwnikiem podczas dobrze zaplanowanej operacji.

Nie są i nie mogą być produktem masowym.

Istnienie sił specjalnych wiąże się też z pewnymi ograniczeniami. Straty osobowe w wojskach specjalnych są trudne do zrekompensowania. Nie można tego dokonać w krótkim czasie. Siły specjalne to przede wszystkim służący w nich ludzie. To taka siła, która może osiągać rzeczy niemożliwe dla innych. Doskonałym przykładem niech będą wydarzenia z ostatnich dni w Afganistanie podczas ewakuacji z oblężonego lotniska polskich współpracowników. Komandosi osłaniali m.in. most powietrzny, stworzony do ewakuacji. Do tego typu operacji jednostka GROM była szkolona i przygotowana. To jedyna jednostka, która gwarantowała sukces tej operacji. To było jedno z najtrudniejszych zadań, jakie GROM realizował w ostatnich latach i poradzili sobie z tym wyzwaniem doskonale. Czapki z głów.Dobrze, że jest w Polsce taka siła.

Dziękuję za rozmowę.