Sylwetki

Wierzę w ludzi i ich wspólną siłę

17.08.2012 • Michał Całusiński

Jest jedyną kobietą dzielnicową w powiecie legionowskim. Rozpoznawana nie tylko przez funkcjonariuszy, ale również przez mieszkańców Wieliszewa i okolic. Rozmowę z asp. Katarzyną Haraszewską przeprowadziła podkom. Ewa Szymańska-Sitkiewicz.

Od 14 miesięcy jesteś dzielnicową w podwarszawskiej miejscowości Wieliszew. Dlaczego akurat ta gmina?
Cóż - proza życia. Po służbie mam blisko do domu, męża i dzieci. Dzielnicową jestem od 9 lat. Swoje pierwsze kroki i doświadczenie zawodowe czerpałam od doświadczonych policjantów na warszawskiej Woli. To oni zaszczepili we mnie solidne zasady bycia dobrym dzielnicowym. W Wieliszewie szybko minęły mi te miesiące. Sama nie wiem kiedy.

Jakie zmiany zauważyłaś w swojej codziennej służbie?
Pracując w Warszawie, wsiadając do tramwaju powiedzmy o 9 rano, wracałam z rejonu do komendy przed 16-stą. W Wieliszewie rejon jest bardzo rozległy. Pomiędzy domostwami są spore odległości. Tu czuję się wyjątkowo potrzebna. Bywa, że w komisariacie jestem jedynym umundurowanym policjantem. Muszę robić wszystko, nie jak w rejonie, gdzie są wyznaczone zadania i koniec. Dopiero tu czuję się prawdziwym policjantem. Zajmuję się wykroczeniami, pomocami prawnymi dla dochodzeniówki, interwencjami, zabezpieczeniami, niebieskimi kartami, wezwaniami, doprowadzeniami, czy prowadzeniem teczek poszukiwawczych. Zajmuję się też nieletnimi. Cały komisariat wraz z kierownictwem liczy 18 osób. Wiesz co mi się tu podoba? Kiedy jest mało sił, nasi komendanci jadą z nami w teren. Doprowadzają, jak trzeba, prowadzą konwoje. To jest kolosalna różnica między rejonem a komisariatem.

Teraz bezpośrednio podlegasz pod komendanta komisariatu. Czy tak jest lepiej?
Zdecydowanie tak. Szybciej i sprawniej mogę omówić pewne sprawy. W rejonie, pod kierownika podlegało kilkunastu dzielnicowych. U nas jest tylko dwóch, ja i kolega. Są sprawy nie cierpiące zwłoki. Taka jak ostatnio. W nocy odbieraliśmy z ,,meliny” 11-miesięcznego Bartusia. Był taki brudny, że szkoda wspominać. Serce się ściskało, gdy to widziałam. Babcia maluszka była pijana. Matka na wojażach alkoholowych z konkubentem. To, co zobaczyliśmy po wejściu do mieszkania, przeszło nasze najgorsze oczekiwania. Była godzina trzecia w nocy. Trzeba było działać szybko. Gdyby nie zaprzyjaźnione instytucje, byłoby ciężko. Maluszek trafił do Domu Małego Dziecka.

Czy często dochodzi do tego rodzaju zdarzeń?
W Warszawie nigdy. W ,,gminie” łącznie z Bartusiem odebrałam czworo dzieci. Najpierw - 1,5 roczną Judytkę oraz 5-cio i 2-letnie dzieci. Wszystko w ludziach mogę wytłumaczyć. Jednak, krzywdy dziecka nie! Zanim tu trafiłam, nie działały instytucje pomocnicze. W Warszawie wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Poszkodowanego przez los można zgłosić do instytucji rządowych, pozarządowych. W małych gminach o taką pomoc trudniej. W naszej od ubiegłego roku zaczął prężniej działać ośrodek pomocy społecznej. Wypracowaliśmy sobie wspólne priorytety i cele. Szybkie, wspólne rozwiązania. Współpraca z ich strony jest bezcenna. To od nich wzięliśmy dla Bartusia ubranka. Jeżeli potrzebna jest pomoc, to jedziemy i wspólnie sobie pomagamy. Nie trzeba pisać oficjalnych pism. Wsparcie jest już, na zawołanie. To bardzo ważne. Będąc tu dowiedziałam się czegoś o sobie. Są ludzie, którzy potrafią pociągnąć mnie za rękę i powiedzieć ,,Kasiu, nie tak szybko. Powoli”. Wtedy wiem, że muszę poczekać. Wybrać dobry moment. Czasami zwolnić tempo. Są procedury lub inne niesprzyjające warunki. Mam wrażenie, że to moja misja.

Co masz na myśli?
Gdy przyszłam tu pracować, moi koledzy nie zawsze wiedzieli o niektórych procedurach i możliwościach związanych z przemocą w rodzinie. Wiedzą dzieliłam się i robię to nadal. Nie mogę patrzeć na krzywdę dziecka. W codziennej służbie niejednokrotnie korzystam z psychologicznego wykształcenia. Wiem, że każdego można usprawiedliwić. Nigdy nie oceniam ludzi. Zawsze widzę pozytywne cechy. Czuję niesamowitą satysfakcję, gdy pomagam.

Jesteś jak Judym!!!
(Śmiech naszej rozmówczyni.)

Osiągnięcia…
Za największy sukces uważam przypadek kilku mieszkańców, którzy poddali się terapii odwykowej. Przychodzą do mnie trzeźwi, a ja jestem z nich dumna. Osiągnięciem jest pokazanie maltretowanym kobietom, że można żyć inaczej. Pamiętam starszego pana, który nie chciał złożyć zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa przez wnuka. ,,Kochający” wnuczek trzymał dziadka w garażu. Izolował go. Sprawa dobiega już końca. Wnuczek został odizolowany od swojego dziadka. A z przyjemniejszych. Byłam niedawno u rodziny z trójką dzieci. Matka nie pracuje. Ojciec od czasu do czasu. Matka prawdopodobnienie zapłaciła za komitet rodzicielski. Podchodzi do mnie chłopiec i mówi ,,Ciociu, ja naprawdę uczę się bardzo dobrze. Ale nie dostałem nagrody w szkole. Dlaczego? Inne dzieci dostały”. Wróciłam do jednostki wyciągnęłam czapkę, zebrałam pieniążki na książki dla dzieci. Pojechałam z trzema prezentami. Dla każdego z osobna. Radość dziecka jest bezcenna. W moim zwyczaju jest noszenie w kieszeniach munduru cukierków i lizaków, a to że dzieci wołają do mnie „ciociu” jest normalne...

Czego nauczyłaś się w nowej jednostce?
W szybkim tempie zweryfikowałam to co umiem, a czego szybciutko muszę się nauczyć. Sprawy nie mogły czekać. Pomoc okazali mi koledzy. Pewnego razu był pożar. Musiałam być obecna przy oględzinach, nie tylko miejsca zdarzenia, ale również zwłok ludzkich, ustalić świadków. Innym razem należało przyjąć zawiadomienie, dokonać przeszukania. Czasem muszę wykonywać doprowadzenia nie tylko do sądu, ale do przychodni lekarskich, wypisać protokół zatrzymania, złożyć wniosek do sądu o wykroczenie. Jedno jest pewne, „kwitów” wszędzie jest tyle samo.

A w ruchu drogowym?
O tak. W rejonie alkomat obsługiwał dyżurny. Tu musiałam przejść przyśpieszony kurs obsługi alkomatu.

Może jednak czegoś jest mniej?
Tak. Tu nie ma tylu pisemnych skarg. Gdy coś się dzieje na terenie gminy, to mieszkańcy sami przychodzą albo dzwonią. Tu nie ma anonimowości. Jeden drugiego zna. Po raz pierwszy spotkałam się z tym, że sąsiad zadzwonił i powiedział, że inny ma żonę ze stwardnieniem rozsianym i że podczas kąpieli bije ją. Pojechaliśmy. Staram się pomóc każdemu, kto tej pomocy potrzebuje. Często właśnie sąsiedzi mówią o krzywdzie, jaka dzieje się w czterech ścianach. Przemoc w rodzinie jest zarówno w dużym mieście, jak i w małej gminie. Ludzie wszędzie borykają się z podobnymi problemami. Mieszkańcy mówią o problemach swoich i sąsiadów. Gorzej jest z wykrywaniem przestępstw. Wtedy większość nabiera wody w usta.

Ilu mieszkańców przypada na dzielnicowego?
Jak już wspominałam, jest nas dwoje. W Warszawie miałam 7,5 tys. mieszkańców w rejonie. Gmina liczy 10 tys. mieszkańców.

A jakieś inne różnice?
Teraz jestem częstym gościem w sądzie, przede wszystkim jako świadek przemocy w rodzinie. W komendzie rejonowej wykroczeniami zajmowała się specjalna komórka. W Warszawie wypisywałam mało mandatów. Teraz, jak nie wystawiam mandatu, to piszę wniosek do sądu. Na Woli nigdy nie pracowałam w nocy. Teraz zdarza się to często. Ponadto obieg informacji w komisariacie jest zdecydowanie szybszy i krótszy.  Dyżurny, który miał nocną służbę, relacjonuje wydarzenia tym, którzy przyszli na poranną zmianę. W ten sposób sprawnie można dotrzeć do policjanta, który przeprowadzał interwencję, był na miejscu zdarzenia. To pomaga w służbie i szybkim działaniu.

Czy ludzie korzystają z Twojej wiedzy psychologicznej?
Niejednokrotnie koledzy przysyłają mi ludzi z problemami. Gdy tylko mogę, pomagam. Trzech mieszkańców z dawnej dzielnicy znalazło do mnie telefon służbowy w internecie i też dzwonią po pomoc.

Miałaś jakieś trudne sytuacje?
W Wieliszewie i okolicach ludzie przez lata utarli sobie pewne zachowania i zasady. Trudno czasami im zrozumieć, że popełniają wykroczenie. Przecież przez lata tak to funkcjonowało i nikt nie miał uwag. Kiedyś po wiejskiej drodze chodziły sobie trzy konie. Uszkodziły samochód przyjezdnemu kierowcy. Właściciele zwierząt powiedzieli: ,,Tak jest od 20 lat”. Dali do zrozumienia, że to nie ich wina, tylko kierowcy. Ludzie tu byli zdziwieni, że czegoś nie wolno, bo grozi im za to kara.

Co zrobiłaś z tymi końmi?
Na właścicieli nałożyłam karę po 200 zł z art. 77 kw.

Większe zróżnicowanie?
O tak.

A jak jedyna kobieta daje sobie radę z męską bracią?
Nigdy nie miałam z tym problemów. Tu koledzy są bardzo szarmanccy. Wspólnie wychodzimy z inicjatywą. pozyskujemy nowe stowarzyszenia. Wypracowaliśmy wspólny język z kuratorami, instytucjami. Tylko trzeba do nich dotrzeć. Współpraca i jeszcze raz współpraca, na każdym gruncie. Wyznaczyłam sobie cel - naturalne poszukiwanie wsparcia. Małe kroczki, a stworzy się siatka współpracy. Ja wierzę w ludzi i ich wspólną siłę.

Marzenia zawodowe?
Chciałabym pracować przy tworzeniu procedur związanych z przeciwdziałaniem przemocy w rodzinie, w szczególności wobec dzieci. Służba w wydziale ds. nieletnich to moje marzenie.

foto podkom. Ewa Szymańska-Sitkiewicz