Sylwetki

Raj dla żeglarzy

18.10.2012 • Michał Całusiński

Grecja – ta kontynentalna i ta wyspiarska – wyjątkowa i niepowtarzalna, gdzie nocne życie tętni aż do wczesnych godzin rannych, lub gdzie można spotkać jedynie … pawie i kozice. Jaki jest najlepszy sposób na poznanie greckich wysp i wysepek? Oczywiście – żeglarstwo! Bo pływając możemy codziennie być w innym miejscu. Możemy podziwiać inne krajobrazy i wiele przepięknych pozostałości po starożytnym świecie. Bo tylko w ten sposób, jako turyści, możemy zobaczyć, jak naprawdę żyje się w kraju Homera, gdzie nikt się nie śpieszy, a ludzie są otwarci i życzliwi.

Naszą dwutygodniową wyprawę poprzedziły kilkumiesięczne przygotowania – trzeba było pomyśleć o czarterze łodzi, zakupie biletów na samolot, ustaleniu trasy, a tuż przed samym wyjazdem o kupnie … prowiantu na pierwszy dzień pobytu - w niedzielę większość sklepów w Grecji jest bowiem pozamykana. Nie liczmy też na to, że pomiędzy 13 a 17/18 w „zwykły” dzień tygodnia zrobimy jakieś zakupy. Te kilka godzin to czas sjesty. Przerwa w środku dnia spowodowana jest czysto praktyczną stroną – żar lejący się z nieba nie sprzyja pracy, za to odpoczynkowi jak najbardziej. Kiedy już wszystko zostało spakowane, można było wyruszyć na podbój greckich wysp. Ponieważ część osób w załodze po raz pierwszy zawitała do Grecji, nasz wybór padł na wyspy Zatoki Sarońskiej i Argolidzkiej oraz na Kithere. Odległości, jakie trzeba na tej trasie pokonać, nie są ani zbyt długie, ani zbyt męczące. Dzięki temu żegluga jest przyjemna nawet dla początkujących. A kto może wziąć udział w takiej wyprawie? Wszyscy, którzy lubią słońce, nie boją się wody i … nie mają zbyt nasilonej choroby morskiej. Wiek i płeć nie grają w tym przypadku żadnej roli. Warto pamiętać, że w Grecji, aby wyczarterować jacht, dwóch członków załogi musi posiadać odpowiednie patenty. Reszta ekipy może być tzw. „stonką”, czyli osobami, które z żeglarstwem do tej pory nie miały nic do czynienia. Po odebraniu jachtu
i przejściu krótkiego szkolenia z zasad bezpieczeństwa, (np. jedna ręka dla jachtu, druga dla mnie, czyli chodząc po pokładzie zawsze trzymamy się czegoś przymocowanego na stałe) można wyruszyć na zwiedzanie Hellady.  

Hydra – gniazdo piratów-patriotów
Pierwszym portem, do którego zawitaliśmy, była Hydra oddalona od Aten o około 45 Mm, czyli niewiele ponad 83 km. Gdy wchodziliśmy do portu, naszym oczom ukazały się strome zbocza, a na nich biało-szare budynki pokryte ceglanymi dachówkami. Kiedyś to urocze miejsce znane było z piratów-patriotów rekrutujących się z peloponeskich powstańców antytureckich, dziś mieszkańcy miasteczka żyją przede wszystkim z turystyki. Wzdłuż całego nabrzeża znajdują się sklepiki z pamiątkami i restauracje. Późnym popołudniem i wieczorem, kiedy wejdzie się w głąb wyspy, można wysłuchać koncertu cykad. Żaden inny hałas nam go nie zakłóci, gdyż jedynym dozwolonym środkiem transportu są tu muły, konie i osiołki. Na wyspie nie wolno się poruszać nawet … rowerem. Wszystkie towary,
w tym również np. materiały budowlane, przewożone są na grzbietach zwierząt. Jedynie śmieci wywożone są przez małe, przystosowane do tego celu samochody (na obrzeżach miasteczka znalazłam zaledwie dwa).

Leonidhion – tawerna Margerity
Dzień najlepiej jest rozpocząć od wizyty w kafenion – czyli greckiej knajpce, w której od rana do późnych godzin wieczornych przesiadują głównie …mężczyźni. Tam koniecznie trzeba zamówić frappe, czyli grecką mrożoną kawę, która w żadnym innym miejscu na świecie nie smakuje tak dobrze. Taki kofeinowy zastrzyk energii powoduje, że upalny dzień już rano można zaliczyć do udanego. Zanim więc wyszliśmy następnego dnia z uroczej Hydry w dalszy rejs, nie odmówiliśmy sobie tego orzeźwiającego napoju. Na całe dwa tygodnie takie wizyty stały się naszym zwyczajem. Kolejnym punktem na mapie było Leonidhion. Tym razem pierwsze kroki na lądzie skierowaliśmy do zaprzyjaźnionej tawerny należącej do Margerity. Ta grecka przyjaciółka polskich żeglarzy już z daleka rozpoznała naszego skippera i serdecznie ucałowała go na powitanie. Grecja to kraj tawern, w których rodzinna atmosfera, jak w kalejdoskopie, przeplata się ze wspaniałą kuchnią i wybornym winem. Wybierając miejsce na kolację, warto pójść tam, gdzie siedzą miejscowi. Wówczas możemy liczyć na to, że zjemy doskonałą sałatkę grecką, pastę melitzanosalata (pastę z bakłażanów), tzatzyki, souvlaki, tiropitakia (pierożki z ciasta francuskiego nadziewane serem feta), musakę czy talerz pełen pysznych owoców morza, płacąc za tę wspaniałą ucztę niezbyt wygórowane ceny. W Grecji oprócz przekąsek, czyli tzw. mezedes (np. oliwek, wędlin i chleba) na stole prawie równocześnie pojawia się całość złożonego zamówienia. Wszystko jest wspólne, a każdy biesiadnik może jeść z każdego talerza. Mieszkańcy wyspiarskiej części Hellady są bardzo otwarci i towarzyscy. Z chęcią poznają nowych ludzi, często więc zdarza się, że będąc w tawernie jest się zapraszanym do wspólnej zabawy. Leonidhion to nie tylko miejsce, gdzie można dobrze zjeść. To przede wszystkim bardzo fotogeniczne miasto, które otoczone jest górującymi nad białymi domami czerwonymi skałami. Lokalny charakter tego urzekającego miejsca – wąskie uliczki oraz kwitnące na różowo i biało bugenwille - tylko dodają mu uroku.

Monemvasia – grecki Gibraltar
Korzystając z odpowiednio wiejącego wiatru kolejnego ranka wyruszyliśmy w kierunku Monemvasi. Zanim jednak dopłynęliśmy do portu przeznaczenia, zatrzymaliśmy się na kąpieli w uroczej zatoczce. Woda o tej porze roku jest jeszcze bardzo ciepła, więc była to prawdziwa przyjemność oraz doskonały sposób na ochłodzenie organizmu. Grecki Gibraltar, bo tak nazywana jest Monemvasia, położony jest na wschodnim „palcu” Peloponezu. Wystająca z wody potężna skała z lądem połączona jest mostem. W tym miejscu warto zostać nieco dłużej i poświęcić cały dzień na zwiedzanie dwóch średniowiecznych miast – dolnego, odbudowanego z okresu Wenecji oraz górnego (ruiny) z okresu Bizancjum. Dodatkową atrakcją tego miejsca jest możliwość spotkania w porcie olbrzymich żółwi morskich, które przypływają na poranny żer. Miejscowi rybacy „dokarmiają” je odpadami zostającymi po połowach.

Kapsali - półmetek
Na Kithere udało nam się jeszcze dopłynąć na żaglach. Czasami tylko musieliśmy się posiłkować silnikiem. Niestety, w drodze powrotnej nie było już tak dobrze. Dopiero przed Atenami zaczęło wiać w dobrym kierunku, co od razu można było zauważyć – groty i fogi dumnie prężyły się na morzu. Zanim to jednak nastąpiło, bliżej poznaliśmy miasto Kapsali położone na wyspie Kithere, gdzie późnym popołudniem wreszcie zacumowaliśmy. Podobno jest to miejsce, gdzie z piany wyłoniła się grecka bogini piękności – Afrodyta. Od tego miejsca zaczął się nasz powrót w kierunku Aten.  

Ieraka – coś dla koneserów
Kolejny dzień i … kolejne miejsce. Tym razem dzielna załoga jachtu zawitała do maleńkiego portu, który praktycznie jest niewidoczny z morza. Widoki, które stworzyła przyroda, wprost zapierają dech w piersiach - wejście do portu znajduje się pomiędzy wysokimi skałami ułożonymi w literę S. Dopiero po przepłynięciu tego „zawijasa” oczom ukazuje się niewielkie, magiczne miasteczko. Aby kupić warzywa i owoce musieliśmy poczekać na … obwoźny sklep. Pomarańcze, winogrona i melony – tych smaków długo nie zapomnę…

Spetses – „sosnowa” wyspa
Następnym przystankiem w żeglarskiej wędrówce była najdalej położona z wysp Argolidzkich i Sarońskich – Spetses. Swój przydomek „sosnowa” zawdzięcza temu, że jest najbardziej zalesioną w całym archipelagu. Wejścia do portu pilnują trzy olbrzymie statki oraz pomnik ... syrenki. Najładniejszą częścią wyspy jest tzw. Stary Port. Idąc wzdłuż wybrzeża do centrum miasta można podziwiać archontiki, czyli XVIII-wieczne rezydencie w stylu włoskim, których właścicielami są  bogaci ateńczycy.

Ermioni – żeglowanie na „katarynie”
Kiedy się obudziliśmy, z przykrością stwierdziliśmy, że czeka nas całkowicie bezwietrzny dzień i do Ermioni będziemy musieli płynąć „na silniku”. Dawno nie widziałam tak płaskiej, wręcz lustrzanej tafli wody. Na nic zdały się wszystkie próby przebłagania Neptuna. Na szczęście odległość nie była zbyt wielka i po kilku godzinach dopłynęliśmy do celu. Przez chwilę mieliśmy towarzystwo  delfinów, które uwielbiają się ścigać z jachtami. Po całodziennym słuchaniu pomruków silnika z przyjemnością wybraliśmy się na spacer na drugą stronę wyspy, gdzie naszym oczom ukazał się niewielki port. Po drodze korzystaliśmy oczywiście z możliwości „przycupnięcia” w mijanych kawiarenkach.

Poros – dwie wyspy
Im bliżej Aten, tym większy ruch na morzu. Widać to przede wszystkim w portach. Na początku naszej podróży zdarzało się, że w porcie byliśmy jedynym cumującym jachtem. W Poros, mimo że miejsc jest dużo, musieliśmy trochę się wysilić, aby dobić do brzegu. Poros tak naprawdę składa się z dwóch wysp: Sphairi oraz Sferia. Połączone są one ze sobą mostem. Od Peloponezu oddziela je około 200 – 300 metrowy naturalny kanał. Warto sobie zrobić krótką wycieczkę wąskimi uliczkami i wspiąć się pod górującą nad miastem wieżę zegarową, skąd można zapatrzeć się na jachty łagodnie kołyszące się na kotwicach w promieniach zachodzącego słońca. Jak przystało na miejscowość typowo turystyczną do późnych godzin nocnych w pobliskich knajpkach grała muzyka, a międzynarodowe towarzystwo żeglarzy doskonale się wspólnie bawiło.

Aegina – ostatni port przed Atenami
„Stolica Pistacji”, bo tak nazwana jest ze względu na rozległe uprawy tych roślin Aegina, to zazwyczaj pierwszy lub, tak jak w naszym przypadku, ostatni port przed Atenami. To także ostatni dzwonek, aby w licznych sklepikach kupić pamiątki z Grecji. Chodząc od sprzedawcy do sprzedawcy warto zatrzymać się przy niewielkim XIV-wiecznym kościółku znajdującym się obok przystani.

Kalamaki – czas powrotu
Z Aten wypłynęliśmy i do Aten powróciliśmy. Naszą żeglarską podróż, jak przystało, zakończyliśmy na greckiej kolacji. Nieprzekonanych jeszcze do takiej formy spędzania wolnego czasu może nakłonią słowa kpt. Macieja Krzeptowskiego, który na pytanie „Co daje żeglarstwo?” kiedyś powiedział: „Daje pokorę i otwartość wobec ludzi, uczy też współpracy i myślenia o innych, oraz potrzebę wyciszenia, zadumy, refleksji, cieszenia się tym, że jacht płynie, że żagle są dostrojone do wiatru i żeglujemy do portu przeznaczenia...” Czemu więc nie połączyć tego ze słońcem, pięknymi widokami, z Grecją? A więc … stopy wody pod kilem!

Agnieszka Włodarska